wtorek, 18 marca 2014

Przepraszam kochana władzuchno...





Niejednokrotnie mój punkt widzenia skupiał się na sędziach, prokuratorach czy adwokatach. Może niedosłownie, bo w zasadzie było to tylko lekkie „kopnięcie”, ale z pewnością powrócę do nich po kolei w swoim czasie. Nie dlatego, że nie lubię przedstawicieli tego typu profesji, ale dlatego, że ostatnio opanowała ich niechęć do pracy. Ale zostawię ich sobie na deser, a teraz skupię się głównie na stróżach porządku i bezpieczeństwa – czyli policjantach, ale tych z „przypadku”, a nie z powołania, którzy często też przejawiają niechęć do pracy. I nie piszę o nich dlatego, że ich nie lubię…No, tak szczerze mówiąc nie przepadam za nimi. A zwłaszcza wówczas, kiedy wyskakują z jakiegoś zakamuflowanego miejsca na środek jezdni i wymachują lizakiem, jakby odstraszali komary...

Często ich „zapłon” bywa opóźniony, dlatego nie raz hamowałam w ostatnim momencie i mało brakowało, a mój nos rozpłaszczyłby się na szybie, bądź znalazłby się za nią. Potem skrupulatnie „prześwietlali” wzrokiem moje dokumenty, jakby były „lewe”. Stróże porządku i bezpieczeństwa – jak to ładnie brzmi, prawda? Przepraszam kochana władzuchno, ale to wcale nieprawda! Takie stwierdzenie, to nie jest akurat mój foch i akurat nie ponoszą mnie emocje, ale przyznam szczerze, że często zaczyna mnie „brać”. Ale jak na razie tylko cholera. Zwłaszcza wtedy, kiedy obserwuję wasze działania interwencyjne, czy też słyszę opowiadania o waszych zawodowych ,,sukcesach’’. No bo śmieszy mnie, kiedy podczas jakiejś domowej „burzy” podpieracie przez godzinę drzwi łazienki, bo „delikwent” przed zabraniem na przesłuchanie musi wziąć prysznic... Gdybym była waszą przełożoną, wyskoczylibyście z pracy razem z tymi drzwiami i futryną!

Kiedyś niechcący też podsłuchałam rozmowę dwóch posterunkowych. Rozmawiali o tym, jak bardzo nudzą się w pracy i żeby tę nudę zabić, zaczęli rozwiązywać krzyżówkę. Okazała się zbyt trudna. Wtedy z pomocą przyszedł starszy rangą kolega i stwierdził, że leży ona do góry nogami. Jednak po odwróceniu również była za trudna. Potem (oczywiście też z nudów) wspominali, jak przebiegał kurs udzielania pierwszej pomocy. Posterunkowy ćwiczył sztuczne oddychanie na manekinie. Ale według ich relacji coś było nie tak, bo posterunkowy rozebrał się do naga i za to komendant wytrzaskał go po pysku. I do dziś nie wiedzą,  jak to naprawdę jest z tym sztucznym oddychaniem. Rozbierać się czy nie? A najzabawniejszą historią jaką opowiadali, było znalezienie gdzieś w parku, na ławce zwłok denata. Jeden z nich przyłożył mu do ust lusterko i z całą stanowczością stwierdził, że mężczyzna nie oddycha! Drugi zaczął przeglądać jego dokumenty w celu ustalenia tożsamości. Wtedy denat zaczął głośno chrapać. Jaki wniosek wyciągnęli funkcjonariusze? Ano, że lusterko policjanta było po prostu popsute!

Innym razem ruszyli w pościg za skradzioną toyotą. Musieli go jednak przerwać, bo jednemu z nich nogawka wkręciła się w łańcuch, a pęd powietrza urwał mu dzwonek. A więc awans w nagrodę, pozostał jedynie marzeniem. Potem przesłuchiwali złapanego w parku ,,rzekomego” zboczeńca. Nie wiadomo na jakiej zasadzie to stwierdzili, ale facet poszedł w zaparte, wiec nie było wyjścia. Jeden z nich wziął „czyn” na siebie. W rezultacie pożegnał się z mundurem. Inny opowiadał o tym, jak zauważył pod blokiem źle zaparkowanego malucha. Spisał numery i na drugi dzień sprawdził je w kartotece. Szlag by to trafił! Okazało się, że było to jego autko, więc jak najszybciej udał się na urlop. A kiedy ważnej osobistości zginął kotek, pędzili na sygnale, by odnaleźć biedne stworzonko. Tuż pod domem „ważniaka” na coś najechali. Kiedy sprawdzili co to było, doszli do wniosku, że nie ma sensu już szukać kotka. Ufff...

Nasłuchałam się tych opowieści jeszcze wiele, ale przecież nie wypada pisać o wszystkim. Chyba już wystarcza argumentów, by przekonać się, że stróże porządku i bezpieczeństwa są bardzo potrzebni. A, że czasami się nudzą, że nie nie mogą rozwiązać krzyżówki, że biorą na swoje barki czyny innych albo piszą bzdury z zeznań przesłuchiwanych? To co? Przecież to też ludzie. Dlatego jeszcze raz przepraszam kochane władzuchny, ale śmiem twierdzić, że też macie tę niechęć do pracy tak samo, jak wasi koledzy i koleżanki w togach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz