wtorek, 5 sierpnia 2014

Chyba nie wszystko rozumiem...



Doskonale zdaję sobie sprawę, że żyjemy w kraju, gdzie głupota goni głupotę. Ale, że żyjemy w kraju, gdzie o losie chorego społeczeństwa decydują według mnie jacyś niedouczeni lekarze, to chyba jakiś absurd?! Tym razem nie „przeginam” bo moja diagnoza jest jak najbardziej trafna. Jasne, że nie dotyczy wszystkich, ale większości na pewno. Bo jak określić lekarza orzecznika, na dodatek kobietę, do której zgłasza się pacjent bez nogi, mający wydaną ponad trzydzieści lat temu decyzję o niezdolności do pracy i przyznaną rentę? Pani doktor najpierw każe mu zdjąć spodnie, długo i uważnie ogląda dwudziestocentymetrowy kikut obciętej kończyny i wysyła do ortopedy wstrzymując wypłatę dotychczasowej renty?!
 Ja wszystko rozumiem. Rozumiem, że pod wpływem przenikliwego wzroku i dotyku kikuta delikatną rączką pani doktor, położona w jego pobliżu pewna część ciała mogła przybrać jego grubość i wielkość, ale czyżby kobieta, zapewne z długoletnią praktyką nie rozróżniała dwóch części ciała?! I tylko w tym celu odesłała pacjenta do innego specjalisty?! Przepraszam, ale ja kobieta, wątpię w jej kobiecość... A jeszcze bardziej w jej znajomość anatomii ciała człowieka. Czyżby podczas wykładu na temat dolnych partii ciała zakrywała rękoma oczy, bądź dłubała w nosie? Chyba do jasnej cholery nie jest zakonnicą? Ale i ta pewnie szybciej odróżniłaby te dwie części ciała, nawet bez zdejmowania spodni… Co więc, ma potwierdzić drugi „fachura”, czyli ortopeda? Że pacjent rzeczywiście nie ma nogi? Że zastępująca ją proteza jest prawdziwa, a nie podrobiona na czas wizyty u lekarza orzecznika? Że kikut, to ten z boku, a nie po środku? A jeśli nie daj Boże ortopeda też będzie kobietą i stwierdzi na przykład, że kikut odrasta pod wpływem dotyku? Tylko strzelić sobie w łeb

A wreszcie, co to za orzecznik, który najczęściej nie zaglądając do karty historii choroby, odsyła do innej „rasy” specjalistów, bądź wydaje orzeczenie „zdolny do pracy”. I to najczęściej niezgodnie ze stanem faktycznym zdrowia?!. Nazwałabym go „zaprzecznikiem” swojego zawodu i szczęściarzem z tytułu złapanej „fuchy” w ZUS-ie… Wracając do takowej wizyty, kontroli czy innej cholery – niemalże każda ma identyczny schemat. „Zaprzecznik” w białym kitlu co pięć, góra dziesięć minut wydziera się ze swego gabinetu jak zepsuta radiostacja: „Następny proszę!”. Nie spogląda na schorowanego „intruza”, bo akurat bryle spadły mu na kichawę, więc i tak by go nie dojrzał. Następnie zadaje całkiem rozsądne i zasadnicze pytanie o dolegliwości. W tym czasie miętosi w łapskach kartę informacyjną przebiegu leczenia. A kiedy „spowiednik” wyduka już wszystkie schorzenia, orzecznik namiętnie ślini paluchy i udaje, że przegląda papierzyska. Od niechcenia rzuca okiem na pierwszą stronę, bo gdyby przejrzał wszystkie z pewnością dostałby oczopląsu. A zresztą, po co ma męczyć wzrok gryzmołami kolegów czy koleżanek po fachu, kiedy pacjent opowiedział o sobie już wszystko?

Potem dla zasady mierzy ciśnienie albo i nie, bada czy tętno jest miarowe, no i dla przyzwoitości niektórych osłuchuje. To osłuchiwanie (może bezpodstawnie), ale dziwi mnie w przypadku, kiedy ktoś cierpi np. na dyskopatię odcinka lędźwiowego, a nie na dychawicę oskrzelową... Wracając do dalszej części badania, pacjent musi położyć się na kozetce i zgrzytając zębami posłusznie wykonać polecenia: „Nóżka w górę! Nóżka w bok! Obie nóżki w górę! Wyżej nóżki proszę!” I to nie tylko w przypadku chorego kręgosłupa, ale nawet po operacji żylaków odbytu. Kolejnym rytuałem są ukłony przed panią czy panem doktorem. Tego typu akrobacje są też na polecenie: „Skłon do ziemi i rączkami dotykamy podłogi”. A to, że pacjent nie może powrócić do pionu, za przeproszeniem gówno obchodzi orzecznika, bo zajęty jest wpisem: „Pacjent nie jest niezdolny do pracy, nie kwalifikuje się do renty”. Brrr, ta pisownia... I po cholerę ten chory człowiek tyle razy się „kłaniał”? Moim zdaniem, po tych wszystkich głupawych wyczynach może i rzeczywiście nadaje się do pracy, ale jedynie w cyrku, bo pierwszy egzamin kwalifikacyjny przeszedł już w gabinecie orzecznika.

Ilu wyśmienitych cyrkowców można by wyłapać po takich komisjach (oczywiście na czele z lekarzami). Zastanawiam się, czy pacjenci zamiast uganiać się po ZUS-ach, „małpować” w gabinetach orzeczników nie powinni skorzystać z jakiejś zajęciowej terapii... To oczywiście dla tych, którzy chcą powrócić do zdrowia, bądź wyrwać się ze szpon nałogu. Ostatnio nawet dowiedziałam się o jakimś konspiracyjnym terapeucie, który uzdrawia schorowane duszyczki uzależnione od ,,wyskokowych napojów”. Gabinet działa podobno potajemnie, a terapia polega na… Nie zgadniecie. Na grach komputerowych! A ściślej na dwóch, bo „pacjenci” niewiele już „kumają”. I nie widzą już białych myszek, ale na przykład strzelają do pojawiających się i jeszcze szybciej znikających kaczuszek, bądź zamieniają się w ludzika-liliputa i pokonują najróżniejsze przeszkody w poszukiwaniu skarbu. Niestety, w tych grach za cholerę znaleźć go nie mogą. Ale za to, udaje się im to od razu po wyjściu z gabinetu… Ech, chyba jednak nie wszystko do końca rozumiem, bo nasz kraj zalewa już całkowita głupota...      

8 komentarzy:

  1. odpowiadając na twoje pytanie co ma potwierdzić drugi fachura,
    potwierdzić że
    "facetowi ujebało obie nogi i juz mu kurwa nie odrosną"
    takiego to podobno wpisu dokonal ortopeda pacjentowi, którego orzecznik z upartością osła utrzymywał latami na okresowej rencie i co 3 lata odsyłał do ortopedy na konsultacje

    utrzymując sie dalej w konwencji należało by podsumować, że ten kraj jest po........... pieprzony :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety tak długo jak orzecznicy będą dostawać premie za każdego pozbawionego prawa do renty, tak długo będą takie paranoiczne sytuacje.
    nie dotyczy to tylko dorosłych, ale i takie cholery decydują czy dzieci potrzebują cało dobowej opieki, czy nie

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomijając trafne i na dodatek wybitnie dowcipne przedstawienie całej sprawy, zastanawia mnie największy zawarty w tym kretynizm - jak można takiemu pacjentowi przyznać rentę na czas określony - co - jest nadzieja, że noga jak włosy odrośnie i za X lat i gość wróci do pracy ? Może i takie cuda w państwie głupoty się zdarzają ? Takich cudów, to nawet Kaszpirowski nie potrafi ! Tylko śmiech nas uratuje, bo na głupotę lekarstwa nie ma !!!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. o to to to zgadzam się w 200%

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosiu świetnie to napisałaś , Twój czarny humor w tym felietonie rewelacja , nawet miejscami miałam rogala na dziubie. No cóż sama prawda i samo życie . Już chyba durniejszych przepisów nie ma nigdzie .Ale najśmieszniejsze w tej sytuacji jest to , że nawet gdyby facet bez nóg był zdolny do pracy wg "zaprzecznika " to i tak nie ma tej pracy - ba nawet dla młodych wykształconych i zdolnych nie ma pracy !!!
    Widzę , że pomału wracasz na blogi aczkolwiek z czarnym humorem :-( Ale przynajmniej wiem , że żyjesz.
    Pozdrówka i buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się w 100%, z Twoimi stwierdzeniami! Głupota pogania głupotę, nic dodać nic ująć! Niestety jest to bardzo przykre, że w takim kraju żyjemy, a na dodatek nic nie możemy z ty zrobić;/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja z tymi samozwańczymi uzdrowicielami z ZUS- u, męczę się już od 1997 r. i ciągle orzekaja na czas określony 3 lata/ raz tylko miałam na 5 lat, mimo, że Komisja Orzekająca Stopień Niepełnosprawności, już w 2005 r. przyznała mi na stałe stopień znaczny tj. I grupę inwalidztwa, czyli całkowicie niezdolna do pracy i samodzielnej egzystencji. Mój stan zdrowia z roku na rok się pogorsza ale ZUSowscy znachorzy tego nie widzą.
    Małgosiu, wsadziłaś kij w mrowisko, ale teraz trochę więcej o mnie wiesz, tym sposobem. Na temat tych praktyk mogłabym wiele powiedzieć z własnego doświadczenia, nie z opowieści innych.
    Przyjmuję jednak to ze stoickim spokojem, bo co innego mi pozostaje. Tylko krzyżyki ratują mnie od niezwariowania.
    Włącz udostępnianie postów na publiczne, wtedy poznasz wielu takich ,co chcą swoje żale przelać na / papier/ ekran kompa.

    OdpowiedzUsuń